Download

「Matrix Audio 」TS-1 Music Streamer Review by StereoLife.pl

2025.11.25

01 拷贝.jpg

Rynek sprzętu audio coraz śmielej zmierza w kierunku urządzeń, które mają uprościć życie melomanom. Kolejne firmy proponują odtwarzacze strumieniowe z wbudowanymi przetwornikami i wzmacniaczami słuchawkowymi - tak, aby za pomocą jednego eleganckiego klocka stworzyć kompletne stanowisko odsłuchowe. Najnowszym przykładem takiej filozofii jest Matrix Audio TS-1 - kompaktowy streamer, przetwornik cyfrowo-analogowy i wzmacniacz słuchawkowy w jednym urządzeniu. Producent określa go mianem "uniwersalnego huba audio" przeznaczonego zarówno dla użytkowników słuchawek hi-fi, jak i posiadaczy aktywnych monitorów. Innymi słowy, TS-1 ma zastąpić cały zestaw urządzeń i przejąć rolę centrum sterowania systemem audio. Brzmi ambitnie? Zdecydowanie, ale Matrix Audio to marka, która stale podnosi poprzeczkę, poczyna sobie coraz śmielej i powoli przyzwyczaja nas do bezkompromisowych rozwiązań w dziedzinie cyfrowego audio, czego dowodem są choćby cenione przetworniki X-Sabre czy seria Element. Czy zatem TS-1 to tylko ładny streamer z kilkoma dodatkowymi funkcjami, czy może cyfrowy kombajn, który może pełnić kluczową rolę w zestawie stereo lub nawet stanąć na biurku jako samodzielny system, współpracując z wysokiej klasy nausznikami? Sprawdzimy to, oceniając zarówno funkcjonalność i jakość wykonania, jak i - co najważniejsze - brzmienie tego wszechstronnego klocka.


Historia firmy Matrix Audio zaczyna się nie w fabryce, lecz w szkolnym warsztacie. W 2001 roku w Xi'an - dawnym sercu chińskich dynastii - trzech licealnych kolegów zafascynowanych muzyką i elektroniką zbudowało swoje pierwsze kolumny. Po studiach, około 2006 roku, zaczęli projektować własne przetworniki cyfrowo-analogowe. W 2009 roku narodziła się seria Mini-i, a w 2013 roku oficjalnie zarejestrowano firmę Matrix Electronic Technology w Xi'an. To wtedy pojawił się pierwszy X-Sabre - model, który ugruntował rozpoznawalny język wzorniczy i ambicje marki. Obudowę w pełni wyfrezowano z aluminium, a układ DAC-a oparto na ówczesnym flagowym układzie ESS Technology. Krótko mówiąc, młodzi konstruktorzy od początku wiedzieli, czego szukają klienci i w jakim kierunku należy pójść, aby przyciągnąć ich uwagę. Nazwę "Matrix Audio" zaczerpnięto z matematyki - macierzy jako układu wertykalno-horyzontalnych relacji - co w firmowym credo przekłada się na równowagę między tym, co się słyszy a tym, co się widzi. Od początku stawiano na samodzielne zaplecze badawczo-rozwojowe. Sprzęt, firmware i aplikacje miały powstawać "pod jednym dachem". Z tego podejścia wyrosły dwa filary firmy - system operacyjny odtwarzaczy sieciowych MA Player oraz aplikacja sterująca MA Remote (iOS/Android). MA Player odpowiada za bibliotekę i odtwarzanie plików oraz serwisów, MA Remote - za kontrolę, przeglądanie i konfigurację. Ta orientacja na streaming, interfejs użytkownika i własne oprogramowanie już w 2018 roku zdefiniowała kierunek rozwoju marki.


Kamieniami milowymi były kolejne linie i generacje urządzeń. Seria Element z 2018 roku wprowadziła do oferty dopracowane źródła sieciowe łączące streamer i DAC (z czasem także wzmacniacz słuchawkowy lub końcówkę mocy w wybranych modelach). W 2020 roku wszystkie ówczesne odtwarzacze z rodziny Element uzyskały certyfikację Roon Ready, co w praktyce oznacza pełną, natywną integrację z ekosystemem Roon. Później do oferty dołączyły nowsze urządzenia, w tym transport Element S. Równolegle rozwijano linię X-Sabre - minimalistyczne, rozsądne przetworniki o referencyjnych parametrach. Aktualna generacja, X-Sabre3, rozszerzyła formułę o streaming, zachowując smukłe obudowy i charakterystyczne dotykowe sterowanie na froncie. W 2023 roku odświeżono serię Mini-i - pojawiły się Mini-i 4 i Mini-i Pro 4. To kompaktowe "szwajcarskie scyzoryki" do biurka i salonu. Nowa generacja wyraźnie podniosła poprzeczkę w dziedzinie wygody obsługi i możliwości sieciowych. W ostatnich latach marka mocno inwestuje także w transporty cyfrowe. Przykładem może być wprowadzony w 2025 roku TT-1 z podwójnym zegarem femtosekundowym (osobne tory dla 44,1 i 48 kHz), zasilaczem liniowym oraz sterowaniem i podziałem częstotliwości we własnym układzie FPGA, którego zadaniem jest maksymalne zredukowanie jittera na wyjściach cyfrowych.


Dzisiejszy katalog Matrix Audio obejmuje kilka rodzin produktów. X-Sabre 3, choć łączy się z siecią, pozostaje audiofilskim przetwornikiem dla purystów. Seria Element przeszła do generacji X2/M2/i2, pojawiły się też wersja Element X2 Pure (bez wzmacniacza słuchawkowego) i transport Element S. Linia Mini-i to ekonomiczny, multimedialny system "wszystko w jednym" w kompaktowej obudowie. Nowością jest transport cyfrowy TT-1, a według firmowych zapowiedzi i materiałów rozwijane są konstrukcje zintegrowane (MD-1P). Co istotne, w styczniu 2025 roku Matrix ogłosił szeroką certyfikację urządzeń przez platformę Audirvāna, co uzupełniło listę zgodności z popularnymi ekosystemami. Nic dziwnego, że chińskimi klockami interesuje się coraz więcej audiofilów z całego świata. Marka chwali się członkostwem w China Audio Industry Association (od 2022 roku) oraz rozbudowaną siecią partnerów - ponad 40 krajów i ponad setka firm - co potwierdza jej globalne ambicje ambicje. Jeśli wierzyć niektórym plotkom, jeszcze w tym roku powinniśmy być świadkami intensywnego aktualizowania aplikacji MA Player i MA Remote, a także ogłoszenia kolejnych partnerstw dystrybucyjnych, które mają przyspieszyć ekspansję firmy na rynkach anglojęzycznych. Mówiąc wprost, z przedsiębiorstwa założonego przez trzech kumpli z liceum wyrosła firma, która nie tylko zamierza konkurować z takimi rywalami jak Lumin, Auralic, Rose, Denafrips czy EverSolo, ale już z nimi konkuruje. Czy faktycznie ma ku temu argumenty? Przekonajmy się!

02 拷贝.jpg

Wygląd i funkcjonalność

Matrix Audio TS-1 już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie produktu klasy premium. Wrażenie zrobiło na mnie już samo opakowanie. W większym, szarym kartonie z idealnie wyciętym okienkiem, przez które widać naklejkę z oznaczeniami modelu, umieszczono białe "pudełko właściwe". Każda z warstw została zapieczętowana w dość charakterystyczny sposób - przezroczystą taśmą klejącą z twardszymi plombami, na których nadrukowano przerywaną linię. W tym miejscu należy oczywiście przeciąć zabezpieczenie, aby dostać się do środka. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak wypełnienie białego kartonu. Większość urządzeń spoczywa w wytłoczkach ze styropianu, gąbki lub nieco twardszej pianki. Niektórzy producenci stosują bardziej oryginalne rozwiązania, takie jak zamykanie urządzeń między dwoma arkuszami napiętej folii lub - w przypadku cięższych klocków i kolumn o dość nietypowym kształcie - drewniane podstawy, do których sprzęt jest przykręcony. TS-1 jest natomiast pakowany w miękki woreczek ze ściągaczem, a następnie umieszczany w dwóch "wanienkach" z półprzezroczystego plastiku. W osobnej komorze znajdują się kable i akcesoria, takie jak pilot. Czy brak miękkiego wypełnienia nie wydaje się ciut ryzykowny? Taki streamer musi przecież pokonać niezwykle długą drogę, a bywa tak, że najbardziej ryzykownym etapem podróży jest trasa ze sklepu do domu klienta (no, chyba że macie w zwyczaju kupować elektronikę osobiście). Tak czy inaczej, rozpakowywanie TS-1 to czysta przyjemność, a o tym, że takie opakowanie jest dla sprzętu bezpieczne, przekonałem się, gdy ściągnąłem ochronną sakiewkę i wziąłem go w ręce.


Ojej, ale to ładne... Przepraszam, może nie powinienem ekscytować się wyglądem opisywanego sprzętu, ale tym razem nie mogę się powstrzymać. Teoretycznie projektanci Matrix Audio nie wymyślili tu nic nowego. TS-1 nie jest piramidą ani kulą zawieszoną na stalowych linkach. Nie zdobią go ani wystające z obudowy lampy, ani drewniane ornamenty. Ot, średniej wielkości skrzynka bez pochylonych czy pofalowanych ścianek, ekscentrycznych pokręteł i radiatorów układających się w firmowe logo. A mimo to... Zresztą spójrzcie i oceńcie sami. Być mój zachwyt wynika nie tyle z wzornictwa, co z idącej z nim w parze wysokiej jakości wykonania. Obudowę złożono z grubych płatów metalu, które doskonale do siebie pasują. Jest na tyle ciężka (2,9 kg), że urządzenie stabilnie leży na blacie. Gumowane nóżki tłumią drgania, a otwory wentylacyjne o ciekawym wzorze zapobiegają nadmiernemu nagrzewaniu. Jeden z nich, największy, ma nawet kształt firmowego emblematu (który najwyraźniej jest dla firmy tak ważny, że na jej oficjalnej stronie pokazano cały proces jego ewolucji, od pierwszych szkiców i nieudanych prób do obecnej wersji). Widząc szerokie wycięcie, zacząłem się zastanawiać, czy aby nie jest to ciut ryzykowne. W końcu jeśli urządzenie stanie na biurku, łatwo sobie wyobrazić, że prędzej czy później jakiś maleńki przedmiot mógłby przedostać się do wnętrza obudowy. Ot, chociażby skrawek papieru albo kłębek kociego futra. Na szczęście projektanci o tym pomyśleli - pod wycięciami w pokrywie znajduje się czarna, metalowa siateczka, stanowiąca dodatkowe zabezpieczenie przed kurzem i niepożądanymi drobiazgami.


Front urządzenia prawie w całości zajmuje duży, kolorowy ekran dotykowy o wysokiej rozdzielczości. To znacząca zmiana w porównaniu do poprzednich serii (jak element), gdzie wyświetlacze były mniejsze. Tutaj mamy "okno" prezentujące okładki albumów, informacje o odtwarzanym utworze i menu ustawień. Co ważne, jasność ekranu można regulować lub nawet wyświetlić na nim zegar, gdy nie słuchamy muzyki, dzięki czemu nie rozprasza on uwagi. Producent przewidział także klasyczne sterowanie - w komplecie znajdziemy pilot na podczerwień, a najważniejsze funkcje dostępne są również poprzez aplikację mobilną. Na froncie umieszczono ponadto gniazda słuchawkowe - standardowe 6,35 mm (duży jack) oraz zbalansowane 4,4 mm Pentaconn. Co ciekawe, nie znajdziemy tu tradycyjnej gałki głośności - regulacja odbywa się dotykowo i z poziomu menu lub zdalnie (pilotem czy aplikacją).


Z tyłu urządzenia dzieje się dużo, co świadczy o imponującej funkcjonalności TS-1. Mamy tu aż pięć wejść sygnału - optyczne, koncentryczne, USB-B do podłączenia komputera, HDMI ARC do wyprowadzenia dźwięku z telewizora oraz analogowe wejście RCA. Taka różnorodność to dziś rzadkość, ale dzięki temu TS-1 może pełnić rolę nie tylko strumieniowego DAC-a, ale i klasycznego przedwzmacniacza. Wejście USB umożliwia wykorzystanie TS-1 w połączeniu z komputerem (na przykład w systemie biurkowym), a wejście analogowe pozwala włączyć do systemu sygnał z odtwarzacza CD, tunera, a nawet gramofonu (oczywiście poprzez zewnętrzny przedwzmacniacz gramofonowy).


Jeśli chodzi o wyjścia analogowe, do wyboru mamy gniazda RCA oraz XLR, dzięki czemu TS-1 podłączymy zarówno do typowego wzmacniacza czy amplitunera, jak i bezpośrednio do aktywnych kolumn czy monitorów studyjnych. Co ważne, wyjścia te mogą pracować w trybie regulowanym (pre-out) lub stałym. Użytkownik może wybrać, czy TS-1 ma sterować głośnością systemu (nprzy podłączeniu do końcówki mocy lub kolumn aktywnych), czy oddać tę funkcję zewnętrznemu preampowi (na przykład we wzmacniaczu zintegrowanym).


Ciekawostką jest osobne wyjście do podłączenia aktywnego subwoofera. TS-1 przetwarza wówczas sygnały o częstotliwości do 150 Hz specjalnie dla suba, co jest zsynchronizowane z regulacją głośności na wyjściu liniowym. Innymi słowy, otrzymujemy możliwość zbudowania pełnoprawnego systemu 2.1 (na przykład para niewielkich monitorów na biurku plus kompaktowy subwoofer). To ukłon w stronę użytkowników desktopowych i tym, którzy zdają sobie sprawę z ograniczeń pomieszczenia, a opierając system na streamerze z regulacją głośności, nie mieli prostego (lub nawet żadnego) sposobu na podłączenie subwoofera.


Łączność sieciowa w TS-1 również jest niezwykle rozbudowana. Urządzenie wyposażono w gniazdo LAN oraz moduł Wi-Fi obsługujący pasma 2,4 i 5 GHz. Konfiguracja połączenia okazuje się banalna - wystarczy podpiąć kabel sieciowy lub wybrać sieć Wi-Fi w kreatorze, a aplikacja MA Remote natychmiast wykrywa TS-1 i pozwala rozpocząć odtwarzanie dosłownie w kilka chwil. Producent zadbał, by streamer był kompatybilny właściwie ze wszystkimi popularnymi serwisami i protokołami. TIDAL, Qobuz, HighResAudio, internetowe radio vTuner i Radio Paradise - to wszystko jest zintegrowane bezpośrednio w systemie MA Player. Ponadto TS-1 obsługuje streaming poprzez Roon (certyfikat Roon Ready), Audirvānę, TIDAL Connect, Qobuz Connect, Spotify Connect, Apple AirPlay 2, UPnP/DLNA oraz chiński serwis QQ Music. Krótko mówiąc, nie ma znaczenia, z jakiej platformy korzystamy - TS-1 prawdopodobnie ją obsłuży.


Jak wygląda sterowanie? Możemy użyć wspomnianej aplikacji MA Remote (dostępnej na iOS i Android), która zbiera w sobie wszystkie źródła muzyki - zarówno serwisy streamingowe, jak i bibliotekę lokalną - lub skorzystać z aplikacji, w których TS-1 pojawia się jako urządzenie wyjściowe (Roon, Audirvāna, TIDAL, Qobuz czy Spotify). W praktyce oba sposoby działają bez zarzutu. Aplikacja Matrixa jest przejrzysta, szybka i stabilna. Dodawanie serwisów streamingowych czy folderu z plikami z NAS-a to kwestia kilku dotknięć palca - zrobimy to w parę sekund (u niektórych rywali konfiguracja bywa o wiele bardziej zagmatwana). Co prawda ogrom opcji i funkcji (serwer SMB, ripping CD) może początkowo przytłoczyć mniej technicznych użytkowników, ale ci bardziej zaawansowani docenią, że wszystko jest tu logicznie poukładane. Sama aplikacja działa płynnie zarówno na smartfonie z Androidem, jak i na iPadzie. Matrix Audio jako jeden z nielicznych zapewnia pełne wsparcie na obu platformach mobilnych, podczas gdy niektóre konkurencyjne streamery oferują rozbudowaną aplikację tylko na iOS.


Wspomnieliśmy o ripowaniu CD i bibliotece - to kolejna unikatowa cecha TS-1. Urządzenie pozwala podłączyć przez USB zwykły napęd optyczny i zgrać płyty audio CD bezpośrednio do pamięci wewnętrznej. Wbudowany system MA Player sam pobierze tracklistę i okładki (wymaga połączenia z siecią), a następnie zapisze pliki w wybranym formacie (na przykład FLAC). To świetna sprawa dla osób chcących zdigitalizować swoją kolekcję bez użycia komputera. TS-1 pełni wtedy rolę miniaturowego serwera muzycznego. A skoro o tym mowa, pamięć wewnętrzną możemy łatwo rozbudować, bo od spodu obudowy przewidziano gniazdo na dysk SSD. Montaż dysku jest prosty - wystarczy odkręcić klapkę i wsunąć moduł SSD. Chińczycy zadbali nawet o to, by taki dysk pracował cicho i stabilnie - osobny, ultracichy układ zasilania sprawia, że moduł SSD ma lepsze warunki niż w typowym komputerze. W praktyce możemy więc zainstalować np. dysk 2 TB i zmieścić tam całą kolekcję plików hi-res, a TS-1 udostępni je w sieci lokalnej (pełni funkcję serwera NAS poprzez protokół SMB). Działa to też w drugą stronę - TS-1 potrafi oczywiście dobrać się do zasobów sieciowych, aby włączyć zapisane tam pliki audio do naszej biblioteki. W efekcie mamy pełną elastyczność - streaming z sieci, odtwarzanie plików z lokalnego serwera, muzyka z własnego dysku wewnątrz TS-1 - wszystko dostępne w jednej aplikacji. Trzeba przyznać, że mało kto oferuje aż tak szeroką gamę funkcji w jednym urządzeniu.


Pomimo ogromnych możliwości obsługa TS-1 jest bardzo intuicyjna. W codziennym użytkowaniu sprzęt spisuje się znakomicie - uruchamia się szybko, nie zawiesza, działa płynnie i bezproblemowo. Przełączanie wejść wymaga jedynie paru dotknięć ekranu lub pilota. A ponieważ do dyspozycji mamy nawet gniazdo HDMI, nie stoi na przeszkodzie, by TS-1 stał się sercem także systemu kinowego lub multimedialnego centrum w salonie - wystarczy do wyjść podłączyć aktywne kolumny lub końcówkę mocy z kolumnami pasywnymi, a dźwięk z telewizora popłynie poprzez przetwornik w TS-1. Równie dobrze testowane urządzenie sprawdza się w roli systemu biurkowego. Postawione obok monitora komputerowego lub między głośnikami aktywnymi na biurku nie zajmuje przesadnie dużo miejsca (ma około 28 cm szerokości i 21 cm głębokości). Oczywiście nie jest to maleństwo, ale jeśli mamy taką możliwość, można nawet postawić go trochę dalej - tak, abyśmy mogli poprowadzić kable. Możliwość sterowania z aplikacji oznacza, że nie musimy za każdym razem sięgać ręką do urządzenia. Ekran jest czytelny nawet z dalszej odległości - w małym pokoju doskonale widać okładki i podstawowe informacje z 2-3 metrów. Widać też, z jak pięknym sprzętem mamy do czynienia. Przepraszam, że znowu do tego wracam, ale kurczę - nie obraziłbym się, gdyby TS-1 zagościł u mnie na stałe, nawet jeśli nie do końca go potrzebuję. Należy jednak pamiętać, że to coś więcej niż element dekoracyjny.


Ergonomia stoi na wysokim poziomie. Oczywiście mogę wymienić kilka detali, których się nie spodziewałem, ale koniec końców są one mało istotne. Ot, na przykład to, że po pierwszym uruchomieniu i pobraniu aktualizacji firmware'u (co swoją drogą przebiegło wyjątkowo sprawnie) odruchowo włączyłem Roona, dodałem TS-1 do listy urządzeń wyjściowych, włączyłem pierwszy lepszy utwór, a odtwarzacz nie grał - zatrzymał się na pierwszej sekundzie i odmawiał dalszej współpracy. Co się okazało? W ustawieniach trzeba było zmienić rodzaj połączenia z Wi-Fi na LAN, mimo że łączność została już nawiązana (inaczej nie byłbym w stanie ani zaktualizować oprogramowania, ani znaleźć TS-1 w menu Roona). Ot, taki osobliwy drobiazg. Generalnie jednak TS-1 to przykład sprzętu, który mimo imponującej funkcjonalności pozostaje przyjazny dla użytkownika. Jasne, jeśli chcecie dostać się do bardziej zaawansowanych ustawień albo dopiero wchodzicie w świat plików i streamingu (lepiej późno niż wcale), prawdopodobnie będziecie musieli robić wszystko powoli lub nawet zajrzeć do instrukcji obsługi, ale dla osób, które średnio co tydzień podłączają jakieś nowe urządzenie do sieci albo potrafią nawet zresetować i przywrócić do życia drukarkę (te cholery są dowodem na to, że sztuczna inteligencja istniała na długo, nim się o tym dowiedzieliśmy), instalacja opisywanego streamera będzie nie tyle formalnością, co czystą przyjemnością. Matrix Audio udowadnia, że nie trzeba być inżynierem IT, by cieszyć się muzyką.

03 拷贝.jpg

Brzmienie

Przy tak rozbudowanym cyfrowym kombajnie pojawia się kluczowe pytanie - czy wielofunkcyjność nie została przypadkiem osiągnięta kosztem jakości dźwięku? Nie ukrywam, że przez chwilę miałem takie obawy, jednak z drugiej strony nie działa tutaj ten sam mechanizm, któremu uległa spora część wzmacniaczy zintegrowanych, gdzie dokładano kolejne moduły i funkcje, a jednocześnie upraszczano serce urządzenia - układ, który kiedyś stanowił jego najważniejszą funkcję, a teraz został zredukowany do postaci kilku scalaków i końcówki mocy pracującej w klasie D. W źródłach wygląda to zgoła inaczej. Dysponując dopracowanym przetwornikiem, możemy rozszerzać jego funkcjonalność bez szkody dla dźwięku - dodać do niego streaming, dysk SSD, kolejne wejścia cyfrowe, a nawet gniazdo HDMI, aby całe to cyfrowe centrum sterowania podłączyć do telewizora, wykorzystując do jako kolejne źródło sygnału i zaprzęgając swój system stereo do nagłośnienia wieczornych seansów filmowych. Żaden z tych dodatków nie zabiera zbyt wiele miejsca, więc to, co z punktu widzenia audiofila najważniejsze, nie jest spychane na dalszy plan albo wręcz wyrzucane za burtę. Przekazywanie kolejnych kompetencji na ręce strumieniującego DAC-a często okazuje się korzystne z punktu widzenia architektury systemu. Jeżeli nie korzystamy ze źródeł analogowych, po co nam wzmacniacz zintegrowany? Na dobrą sprawę wystarczy końcówka mocy i regulacja głośności w przetworniku. Kiedyś myślałem, że to naiwne, że upraszczanie sytuacji się zwyczajnie nie opłaci, ale w tym przypadku działa mechanizm "mniej znaczy więcej". Pomijam już fakt, że coraz częściej do takiego źródła można podłączyć nawet gramofon. Rola uniwersalnego DAC-a jest nie do przecenienia. Jeżeli słuchamy na nim muzyki z serwisów strumieniowych i plików udostępnionych w lokalnej sieci, jeżeli podłączamy do niego komputer, odtwarzacz CD, a nawet telewizor, jakość brzmienia staje się priorytetem, bo każde z tych źródeł zabrzmi tylko tak dobrze, jak pozwoli mu na to nasz strumieniujący przetwornik.


Już po kilku minutach odsłuchu wiedziałem, że zaprzyjaźnię się z opisywanym streamerem. TS-1 to rasowy sprzęt, który brzmi równie dobrze, jak wygląda i jak wskazywałaby jego specyfikacja. Jego charakter soniczny można określić jako neutralny i rzetelny z muzykalnym sznytem, leciutkim odbiciem w kierunku ciepła i plastyczności. Oznacza to, że urządzenie przekazuje dużo szczegółów i gra precyzyjnie, ale unika popadania w sterylność czy ostrość. Wręcz przeciwnie - jego brzmienie jest gładkie, spójne, czasami wręcz przyjemnie miękkie, szczególnie w zakresie średnich i wysokich tonów. TS-1 nigdy nie atakuje słuchacza krzykliwymi sybilantami. Zamiast tego oferuje dźwięk wystarczająco rozdzielczy, abyśmy nie mieli poczucia maskowania szczegółów, ale elegancko wykończony, precyzyjnie wypolerowany. Prawidłowa równowaga tonalna, dynamika, przestrzeń - chińscy inżynierowie zadbali o każdy z tych aspektów prezentacji, a jednak elementem, który natychmiast przykuł moją uwagę, był tak poszukiwany przez wielu audiofilów i tak potrzebny, szczególnie podczas dłuższych odsłuchów, "czynnik ludzki". Leciutkie odbicie w kierunku świata pastelowych barw i przyjaznych dla ucha faktur, dzięki któremu dźwięk nie męczy nawet przez wiele godzin. Nie oznacza to, że Matrix cokolwiek przed nami ukrywa. Detali jest pod dostatkiem, ale są one podane w sposób niewymuszony i naturalny - jako integralny element każdego nagrania, a nie zbiór pisków, skrzypnięć i szelestów puszczany równolegle z nim. Mamy wrażenie, że słyszymy wszystko, co powinniśmy, lecz nic ponadto. Urządzenie zachowuje znakomitą równowagę między rozdzielczością a muzykalnością. Inżynierowie Matrixa zadbali o pełne rozciągnięcie wysokich tonów, jednocześnie delikatnie temperując ich natężenie, by uniknąć wrażenia "przeładowania informacjami" niezwiązanymi z muzyką. Dzięki temu nawet najbardziej złożone lub agresywne w swojej naturze nagrania nie brzmią sucho, jasno i denerwująco, a jednocześnie pozostają bogate w informacje i szczegóły.


Kluczowy dla ludzkiego ucha, środkowy fragment pasma reprodukowany jest w sposób czysty i zrównoważony. Wokale brzmią naturalnie, z odpowiednią obecnością i ciepłem. TS-1 nie eksponuje żadnego fragmentu średnicy, nie dodaje też "lampowej" barwy - możemy mówić o naturalnym ociepleniu, ale konstruktorzy dobrze wiedzieli, że nie można z tym przesadzić. Porównałbym to do kawy z dodatkiem syropu o smaku orzechowym, waniliowym, czekoladowym lub karmelowym - odrobina takiego aromatu robi robotę, ale jeśli przesadzimy, kawa będzie do wylania (no, chyba że ktoś bardzo lubi cukier). Nie wiem nawet, czy muzykalność Matrixa nie wynika z umiejętnego połączenia kilku cech, na które nie zwrócilibyśmy uwagi, gdyby istniały w osamotnieniu, nie uzupełniając i nie wzmacniając się nawzajem - delikatnego ocieplenia dźwięku w całym paśmie, umiejętnego wygładzenia wysokich tonów, wysokiej kultury prezentacji i umiejętności prezentowania detali w taki sposób, aby stanowiły integralną część przedstawienia, a nie były serwowane na osobnej, srebrnej tacy. Jednocześnie we wszystkich pozostałych obszarach TS-1 prezentuje na tyle wysoki poziom, abyśmy nie mogli się do niczego przyczepić. Matrix gra rzetelnie i trzyma fason, ale potrafi też uderzyć, gdy trzeba. Bas schodzi naprawdę nisko i ma odpowiednią masę - nie tylko kontur, ale też wypełnienie. Obiektywnie ten dźwięk jest po prostu dobry, a że ma przy tym ludzką twarz, to tylko działa na jego korzyść.


Na osobny akapit zasługuje stereofonia. Scena dźwiękowa budowana przez TS-1 jest szeroka i znakomicie uporządkowana. Źródła pozorne mają precyzyjnie wytyczone współrzędne i wyraźne krawędzie, a między nimi znalazło się miejsce na odrobinę powietrza - coś, co nie zawsze idzie w parze z brzmieniem skręcającym ku cieplejszej stronie mocy. Co więcej, urządzenie potrafi oddać głębię nagrania, warstwy planów muzycznych i akustykę pomieszczeń. TS-1 rysuje zaskakująco trójwymiarową scenę, ale nie mam tu na myśli sztucznych efektów rodem z systemów kina domowego, lecz swobodne operowanie dźwiękiem w ramach dostępnej przestrzeni. Instrumenty nie są ściskane na linii głośników, tylko swobodnie rozsunięte na boki i w głąb, zazwyczaj od linii łączącej głośniki, z wokalami wychodzącymi tuż przed nią, aż po obszar znajdujący się "za ścianą". Poszczególne warstwy są wyraźnie odseparowane od siebie, dzięki czemu słuchając symfoniki, nagrań koncertowych czy gęstej elektroniki, łatwo podążamy za poszczególnymi partiami. Jednocześnie całość pozostaje spójna muzycznie - nie ma wrażenia analitycznej dekompozycji nagrania na czynniki pierwsze. To homogeniczny przekaz, tyle że o bardzo wysokim stopniu złożoności. Na szczęście wspomniana już wielokrotnie gładkość i brak tendencji do wyostrzania sprawiają, że odsłuch jest przyjemnym doświadczeniem. Nawet przy wysokich poziomach głośności dźwięk nie kłuje nas w uszy. Wszystko pozostaje pod kontrolą, jakby było stale nadzorowane. TS-1 należy do tych urządzeń, które "łykają" wszystko. Niezależnie czy puścimy audiofilskie nagranie jazzowe, czy przeciętnie nagrany album rockowy z lat dziewięćdziesiątych, zawsze dostajemy solidną dawkę muzyki bez przykrych niespodzianek. Przez każde nagranie suniemy gładko i pewnie. Czujemy się jak w zoo, gdzie możemy zobaczyć nie tylko flaminga, lemura i alpakę, ale też nosorożca, tygrysa i anakondę, jednak zawsze oddziela nas od nich pancerna szyba.


Warto przyjrzeć się, jak TS-1 radzi sobie z różnymi obciążeniami, bo przecież może on pracować zarówno jako źródło dla systemu kolumnowego, jak i jako stacjonarny wzmacniacz słuchawkowy. W teście wykorzystałem dwa zestawy stacjonarne i kilka par słuchawek o zróżnicowanych parametrach, od czułych dokanałówek (Final Audio Design A8000) po klasyczne nauszniki dynamiczne (32-omowe Meze 99 Classics, 80-omowe Beyedrynamiki DT 990 PRO i 300-omowe Sennheisery HD 600). W każdym z tych przypadków Matrix poradził sobie bardzo dobrze. Szum własny jest praktycznie niesłyszalny - nawet na czułych słuchawkach dokanałowych tło było czarne jak smoła, bez oznak brumienia czy cyfrowych artefaktów. Pod względem wydajności prądowej TS-1, choć nie jest "potworem" w stylu niektórych desktopowych wzmacniaczy słuchawkowych, oferuje całkowicie satysfakcjonujące rezultaty. Uzyskamy tu nawet 1,4 W na kanał przy 33 Ω w trybie niezbalansowanym, co przekłada się na możliwość swobodnego wysterowania większości pełnowymiarowych nauszników. W skrajnych przypadkach, takich jak próba podłączenia słuchawek planarnych o wyjątkowym apetycie na prąd, być może zapas mocy nie będzie wystarczający, ale umówmy się - technologia poczyniła takie postępy, że nawet hi-endowe nauszniki rzadko kiedy sprawiają użytkownikom tego typu problemy. TS-1 obsłuży 99% słuchawek dostępnych na rynku z pełnym zapasem dynamiki, a to przecież tylko jedna z wielu jego ról. Dźwiękowo poprzez wyjście słuchawkowe otrzymujemy tę samą charakterystykę, co na wyjściach liniowych - neutralność z odrobiną ciepła, znakomitą przestrzenność i pełne rozciągnięcie pasma bez tendencji do rozjaśniania góry. Uwagę zwraca także świetna kontrola basu. Wszystkie wykorzystane przeze mnie słuchawki - nawet DT 990 PRO, które lubią to i owo podkreślić - brzmiały na dole szybko i konturowo. Summa summarum, sekcja słuchawkowa opisywanego streamera stoi na równie wysokim poziomie jak cała reszta. Jeżeli zatem szukacie urządzenia, które umiejętnie łączy wszystkie funkcje i realizuje je na odpowiednim poziomie, a nie na zasadzie "dodaliśmy to gniazdo, żeby było, ale zbyt wiele się po nim nie spodziewaj", TS-1 jest godny polecenia.

04 拷贝.jpg

05 拷贝.jpg

Budowa i parametry

Matrix Audio TS-1 to odtwarzacz strumieniowy z bogatą sekcją wejść cyfrowych, dodatkowym wejściem analogowym i wysokiej klasy wzmacniaczem słuchawkowym. Zaglądając do wnętrza (co zresztą producent sam umożliwia, publikując zdjęcia środka), łatwo dostrzec, że nie mamy do czynienia ze "składakiem", lecz autorską konstrukcją z wysokiej półki. Sercem urządzenia jest para przetworników AKM AK4493SEQ - po jednym na kanał, pracujących w układzie w pełni symetrycznym. Każdy z tych układów zawiera dwa kanały DAC-a połączone równolegle, co w sumie oznacza cztery konwertery (po dwa na kanał). Taka topologia pozwala obniżyć szumy i zniekształcenia oraz poprawić dynamikę. Producent deklaruje znaczący wzrost zakresu dynamicznego dzięki temu rozwiązaniu. Co ważne, sekcje zasilania obu kości DAC są całkowicie niezależne - każda z nich otrzymuje zasilanie z własnego, ultracichego regulatora LDO. To rzadko spotykana dbałość o szczegóły w tej klasie cenowej. Wiele urządzeń korzysta z jednej linii zasilania dla obu kanałów, co potencjalnie może pogorszyć separację kanałów.


W TS-1 kanały lewy i prawy są odseparowane tak pod względem sygnału (osobne przetworniki), jak i zasilania, by zapewnić idealnie stabilną pracę i minimalizować przesłuchy. Jak pokazują pomiary, efekt jest znakomity. Sygnałem cyfrowym w TS-1 zarządza wbudowany układ FPGA, który koordynuje pracę podwójnych zegarów femtosekundowych. W urządzeniu zastosowano dwa oscylatory o ekstremalnie niskim jitterze - osobny dla częstotliwości z rodziny 44,1 kHz i osobny dla rodziny 48 kHz. Takie rozwiązanie eliminuje konieczność dzielenia lub mnożenia częstotliwości bazowej, dzięki czemu redukuje się zniekształcenia fazowe. Zegary zasilane są przez niezależne liniowe stabilizatory o niskich szumach i automatycznie przełączane przez FPGA w zależności od częstotliwości próbkowania odtwarzanego materiału. Efektem ma być znakomita stabilność taktowania sygnału - fundament pod niski jitter i czysty dźwięk cyfrowy.


Osobny akapit należy poświęcić sekcji analogowej i wzmacniaczowi słuchawkowemu TS-1. Producent chwali się, że zbudowano go na bazie w pełni dyskretnych elementów (tranzystorów) pracujących w wysokim biasie (Class A). Rzut oka na zdjęcia wnętrza potwierdza - w centrum górnej płytki PCB widać pokaźny układ analogowy z tranzystorami mocy i solidnym chłodzeniem. Zastosowano tu topologię zbalansowaną - sygnał z DAC-a trafia do analogowego stopnia wyjściowego o budowie symetrycznej, a stamtąd zarówno na wyjścia XLR (symetryczne) i RCA (uprzednio jest konwertowany do postaci single-ended), jak i do wzmacniacza słuchawkowego, który również jest w pełni zbalansowany od wejścia do wyjścia. W efekcie cała droga sygnału - od konwersji cyfrowej po wyjście słuchawkowe - pozostaje zbalansowana, co sprzyja minimalizacji szumów i zakłóceń. Dodatkowo Matrix chwali się wielowarstwową konstrukcją PCB. Sekcje cyfrowe umieszczono na dolnej warstwie, a analogowe na górnej, co ogranicza interferencje między nimi. Również na płytce analogowej zachowano symetrię - lewy i prawy kanał ułożono jak lustrzane odbicia, aby zapewnić identyczne warunki pracy dla obu stron


Jeśli chodzi o jakość obsługiwanego sygnału, TS-1 przyjmuje PCM do 32 bit/768 kHz oraz DSD do DSD512. Myślę, że to w zupełności wystarczy, bo pliki o wyższych parametrach pozostają ciekawostką przyrodniczą - w praktyce nawet wymagający audiofile rzadko sięgają po coś lepszego niż 24-bitowy FLAC lub DSD64. Sekcja słuchawkowa oferuje dwa poziomy wzmocnienia (przełączane programowo) - dla łatwiejszych słuchawek i dla wymagających IEM-ów lub wysokoimpedancyjnych modeli - tak, aby wykorzystać pełen zakres regulacji głośności bez szumów czy niedostatku mocy. O jakości tego wzmacniacza świadczą parametry. Stosunek sygnału do szumu sięga 116 dB, a zniekształcenia utrzymują się na poziomie poniżej 0,0004%, w paśmie 20 Hz - 20 kHz. Impedancja wyjściowa to zaledwie 1 Ω (6,35 mm), co oznacza, że nawet bardzo niskoomowe słuchawki nie będą podatne na zmianę charakterystyki przez interakcję z wyjściem.


Nie mniej istotne jest zasilanie, a to w Matrixie TS-1 rozwiązano bardzo pomysłowo. Wewnątrz znajduje się wysokiej klasy zasilacz impulsowy. Jak informuje producent, to wydajne źródło prądu o mocy do 35 W, zaprojektowane specjalnie pod kątem sprzętu audio (z filtracją zakłóceń). Zasilacz ten rozdziela napięcia na poszczególne sekcje poprzez liczne lokalne stabilizatory LDO o niskich szumach, tak aby każda część układu (DAC, zegary, wzmacniacz analogowy, logika cyfrowa, moduł sieciowy) miała możliwie czyste zasilanie. Dodatkowo zastosowano filtr sieciowy przy gnieździe AC, chroniący przed przenikaniem śmieci z sieci energetycznej. Całość zaprojektowano w taki sposób, że sekcje analogowe i cyfrowe mają niezależne obwody zasilania. Ale to nie koniec smaczków. Matrix przewidział bowiem opcję podłączenia zewnętrznego zasilacza liniowego 12 V/3 A. Po co? Otóż jeśli ktoś zechce jeszcze bardziej "podrasować" swój system, TS-1 mu na to pozwoli. Po podłączeniu zewnętrznego zasilacza streamer powinien automatycznie przełącza się na to źródło prądu, odcinając wewnętrzny zasilacz impulsowy (poza masą, która zostaje wspólna).


06 拷贝.jpg

Werdykt

Są urządzenia, w przypadku których za rozpoznawalną marką kryją się niespełnione obietnice oraz takie, których producent nie może pochwalić się bogatą historią, ale dotrzymuje słowa - nawet jeśli jego deklaracje wydawały się przesadzone, niemożliwe do spełnienia. Matrix Audio TS-1 należy zdecydowanie do tej drugiej kategorii. To streamer, który łączy imponującą funkcjonalność z wysokiej klasy brzmieniem - i robi to z zadziwiającą dojrzałością. Chińskim inżynierom udało się stworzyć kompletne cyfrowe serce systemu hi-fi. Od strony technicznej dostajemy praktycznie pełne wyposażenie, nawet z kilkoma zaskakującymi elementami, takimi jak chociażby opcja montażu dysku SSD czy wyjście dla subwoofera, a od strony brzmieniowej - dźwięk, który zadowoli nawet wybrednych audiofilów. TS-1 może pełnić rolę wszechstronnego źródła w klasycznym zestawie stereo albo stać się sercem systemu biurkowego, w połączeniu z wysokiej klasy słuchawkami i monitorami aktywnymi. Możliwości tego urządzenia, a także aplikacji MA Remote, są tak duże, że z pewnością nie sprawdziłem ich wszystkich, mimo że test znacznie mi się przedłużył.

Wady? Szczerze mówiąc, trudno tu znaleźć poważne potknięcia. Nie wiem nawet, czy można narzekać na cenę. 9999 zł to sporo jak na urządzenie firmy, która nie ma jeszcze takiej siły przebicia jak utytułowani rywale, ale z drugiej strony porównanie z nimi wypada dla opisywanego modelu korzystnie. Audiolab 9000N kosztuje 12499 zł, nie oferując właściwie większości "funkcji dodatkowych", jakie znajdziemy w TS-1. Wzmacniacz słuchawkowy, dodatkowe wejścia cyfrowe i opcja pracy w trybie DAC-a, możliwość rozbudowy czy dodania zewnętrznego zasilacza to tylko kilka argumentów przemawiających za wyborem Matrixa. Kuszącą alternatywą jest Auralic Vega S1 (8995 zł), ale znów powtarza się ta sama historia - aby podłączyć do niego słuchawki, potrzebujemy zewnętrznego wzmacniacza, a telewizor podepniemy co najwyżej do wejścia optycznego, a nie HDMI z kanałem ARC. Powiecie, że jeśli komuś zależy na funkcjonalności, może wybrać FiiO S15, który kosztuje 5499 zł, a robi właściwie wszystko, co moglibyśmy sobie wyobrazić. To prawda - FiiO imponuje wyposażeniem i stosunkiem jakości do ceny. Jestem przekonany, że gdzieś w środku ma nawet sokowirówkę i prostownik do ładowania akumulatora. Tyle tylko, że nie jest tak audiofilski jak TS-1 (nie wspominając już o wzornictwie), a co kluczowe - nie oferuje tak dobrego, a przede wszystkim tak dojrzałego i muzykalnego brzmienia. Wychodzi na to, że nawet jeśli podejdziemy do tematu czysto racjonalnie, bez emocji i uprzedzeń, Matrix Audio TS-1 to jeden z najlepszych i najbardziej uniwersalnych streamerów, jakie można dziś kupić. Mocna rekomendacja!

Notice. matrix-digi.com uses cookies to provide necessary website functionality, improve your experience and analyze our traffic. By using our website, you agree to our Privacy Policy and our cookies usage.